zdjecie poczatkowe do filmu
Zawody

Bieg Siedmiu Szczytów 2022

Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich to impreza znana i lubiana. Rok temu byłem tam pierwszy raz (jeszcze wersja Covidowa) i było świetnie. Atmosfera, miasteczko, expo, wolantariusze oraz uczestnicy tworzą świetną całość. Energia wypływa z wszystkich i kumuluje się na starcie.

W pierwszych założeniach miałem startować na 110km w ramach KBL (Kudowa – Bardo – Lądek), ale w końcu za namową przyjaciół, zapisałem się na Bieg siedmiu szczytów.

Jeżeli nie oglądaliście relacji z poprzedniego roku to serdecznie zapraszam, bo warto zobaczyć czego nie robić 😉

Bieg Super Trail 2021

DFBG 2022

Dystanse

W ramach Dziesiątego Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich dostępne były następujące konkurencje:

  • Bieg Siedmiu Szczytów – 240km
  • Super Trail – 130km z metą w Kudowie
  • K-B-L – 110 km (Start w Kudowie)
  • Ultra Trail – 68km
  • Złoty Maraton – 45km
  • Golden Mountain Trails – 33km
  • Złoty Półmaraton – 21km
  • Trojak Trail – 10km

Bieg Siedmiu Szczytów 2022

Trasa

  • DŁUGOŚĆ TRASY: ok. 240 km
  • NAJWYŻSZY PUNKT: ok. 1425m n.p.m.
  • NAJNIŻSZY PUNKT: ok. 261m n.p.m.
  • RÓŻNICA WYSOKOŚCI: 1164 m
  • CAŁKOWITE WZNIESIENIE TERENU: ok. 7670 m
  • CAŁKOWITY SPADEK TERENU: ok. 7670 m
Trasa biegu siedmiu szczytów Dolnośląski festiwal biegowy
Trasa Biegu Siedmiu szczytów – DFBG 2022
Profil trasy biegu siedmiu szczytów Dolnośląski festiwal biegowy
Profilm trasy biegu siedmiu szczytów z zaznaczonymi punktami żywieniowymi

Ilość przewyższeń robi wrażenie, prawie 8 k metrów to nie jest mało, nawet na 240 km. Trasa jest oczywiście bardziej biegowa niż Rzeźnik, ale jest również zdecydowanie dłuższa. Nie przewyższenia są tutaj wyzwaniem, a dwie pełne noce, brak snu i długość trasy. W tym roku również pogoda dołożyła swoje trzy grosze.

Zanim zaczniecie czytać dalej chciałem nadmienić, że na drugiej stronie tej relacji znajdziecie opis z perspektywy Michała. Wreszcie dał się namówić

Przygotowania

W planach były deszcze. Miało padać od 17 do 23 (albo nawet do 3 rano).

Biegi ultra to duże obciążenie dla nóg, a u mnie szczególnie dla stóp. Muszę je zawsze odpowiednio przygotować.

Stąd moje podeszwy oklejam taśmą kinezjo – mam problem z zaginającą się skórą na stopie. W tych rowkach tworzą mi się odparzenia. Naklejenie taśmy temu zapobiega.

Niestety nie wziąłem z domu skarpetek wodoodpornych (co samo w sobie było totalną głupotą, bo dzięki nim zarówno Łemkowynę, Kudowę jak i Rzeźnika przebiegłem bez jednego bąbla).

Piotrek nakłada swoje, Michał ma dwie pary więc oferuje, że pożyczy. Patrzymy na pogodę i stwierdzamy z Michałem, że przecież opady będą małe, buty nie zmokną, a kałuże nie zdążą się zrobić. Utwierdza nas w tym przekonaniu pogoda za oknem. Gorąco i pełne słońce.

Na odprawie dzień wcześniej dowiedzieliśmy się, że track się zmienił i trzeba go pobrać ponownie. To również było zrobione i nowy pace pro przeliczony (dla nieznających – jest to „plan” biegu na konkretny czas uwzględniający nachylenie trasy).

Zastanawiam się, czy biec na krótko czy na długo. W końcu staje na tym, że biorę krótką koszulkę, rękawki, krókie spodnie (długie do plecaka) i kurtka. Rękawiczki rowerowe na rękach, czapka biegowa zimowa i dodatkowe rękawiczki lądują w plecaku) W ostatniej chwili decyduję się na bluzę czym powoduję wytrzeszcz oczu chłopaków. Jestem zmarźlak i mi zawsze zimno więc mam ich w nosie 😉

Do plecaka trafia również tracker od organizatora, dzięki któremu można nas obserwować na trasie.

Start

Nauczeni doświadczeniami na start ruszamy wcześnie, pod bramą jesteśmy 20 minut przed startem. Wszystko włączone, zegarki działają, ostatnie piątki z Piotrem Wójcikiem (który leci z suportem na wysokie miejsce). Start wspólny z 130 więc dużo ludzi. Ustawiamy się gdzieś w środku. 3..2…1 i lecimy

Początek

Start wspólny ma wiele zalet. Energia, doping – uwielbiam ten tłum. Niestety również wiąże się z problemami, których doświadczyliśmy w Kudowie. Wąskie ścieżki, schody i pielgrzymka poniżej swojego tempa. Z jednej strony kiepsko, z drugiej nie spalisz się od razu. Ważne aby później za mocno nie próbować nadgonić.

Po paru kilometrach ludzie się rozchodzą, podczas podejścia nagle słyszę:

– „Hej, tym razem macie lataki”? (swoją drogą to pytanie słyszałem wielokrotnie później na trasie 😉 )

Odwracam się i widzę dwie uśmiechnięte dziewczyny, chwila rozmowy, kamerka i lecimy dalej. Takie sytuacje napędzają mnie niesamowicie. Wiedza, ze ktoś docenia to co robię jest nieoceniona!

Deszcz

Pogoda w górach bywa nieprzewiywalna. Tym razem było jak w zegarku. Miało padać i padało.

Nakładamy kurtki i napieramy. Robię podstawowy błąd – plecak na kurtce a nie pod. Mści się to na mnie później. Na zbiegu do punktu na 9km mijamy trochę ludzi i słyszę, kurki możecie już zdjąć, nie będzie padać… Uwielbiam takie złote myśli 😉

Na punkcie wzorowo, chyba dwie minuty na uzupełnienie płynów (nie ma coli więc do softflaska pakuję izo) i ruszamy. Zachód słońca o 21, tymczasem o 20 już ciemno. Trzeba odpalić czołówki.

Ponownie zaczyna padać. Kamery chowam do plecaka, bo w nocy w deszczu raczej mało widać. Telefon ląduje zawinięty w bluzę bo powoli robi się mokry. Deszcz pojawia się i znika, aby zmienić się w pełnoprawne oberwanie chmury z piorunami. Piękna górska gwałtowna burza. Błyska tak, że jest jasno jak w dzień, a pioruny i grzmoty mamy nad samymi głowami.

Wiatr, deszcz, mgła, widoczność na 2-3 metry (czołówka działa jak długie w mgle). W zasadzie patrzymy tylko pod nogi. Na górze jest mi tak zimno, że muszę się zatrzymać i założyć bluzę. Zdejmuję plecak, kurtkę, wyciągam mokrą i zimną bluzę i wciskam się w nią (pod spodem oczywiście mokra koszulka). Kurtka, plecak i do przodu. Całość trwała może 4 minuty. W deszczu, przy silnym wietrze na szczycie góry… temperatra powietrza 8, może 10 stopni. Odczuwalna nie chcę myślęć ile….

Zaczynam biec i wstrząsają mną drgawki. Trwa to parę minut po czym organim dogrzewa się. Doganiam Michała i Piotra – mieli to samo.

Po niecałych 6 godzinach docieramy do punktu. Na szczęście jest domek w którym można się przebrać. Zakładam długie spodnie (oczywiście mokre). Michał nakłada koszulkę na długi rękaw (sucha bo była w folii) i cieszy się jak dziecko, bo mu ciepło. Patrzymy na parę osób zawiniętych w koce. Trzęsą się niemiłosiernie i część z nich mówi, że tutaj kończy. Deszcz trwał 3 lub 4 godziny i w połączeniu z niską temperaturą wykosił wielu zawodników 🙁

Po prawie 40 minutach ruszamy na Śnieżnik.

Śnieżnik

Po 8 godzinach (od początku) w trasie docieramy na Śnieżnik – 20 minut później niż rok temu. Tym razem problemu z latarkami na szczęście nie ma. Wszędzie błoto po kostki a czasami po kolana. Czuję, że stopy mi nie podziękują. Piotr mówi, że wodoodporne skarpetki też już puściły.

Ok 3 w nocy wpadamy na punkt żywieniowy, jemy zupkę i starając sie nie przedłużać ruszamy

Długie biegi należy w głowie podzielić na mniejsze. Łatwiej jest biec od punktu do punktu niż od razu do mety. W tamtej chwili celem był przepak na Długopolu.

Oprócz zimna i wody na razie nie ma problemów. Zbieganie oczywiście nie jest takie szybkie jak by mogło być bo trzeba uważać aby sobie krzywdy nie zrobić. Dobiegamy do drogi, mija mnie Piotr i Michał, którego proszę o podanie żelu (żele przyjmuję co 2h razem z saltstickiem) Michał mnie olewa i biegnie dalej… nie podobne to do niego, ale może ma chwilowy kryzys. Piotr pomaga mi się ogarnąć i gonimy Michała.

Tymczasem on leci na tyle szybko, że znika nam z oczu. Mija kilometr, dwa, dobiegamy do prostej drogi a jego dalej nie widać. Martwimy się, czy się nie gubił. Zatrzymuję się ab zadzwonić i słyszę

– Po co się zatrzymujemy ??

My z Piotrem w szoku a okazało się, że to nie Michał nas minął, tylko w nocy tak nam się wydawało. Zbiorowe haluny już pierwszej nocy.. no pięknie.

Wreszcie Przepak w Długopolu.

Przepaki i punkty

Rok temu wszystko szło sprawnie, głównie dlatego, ze pogoda była „w miarę”.

Teraz na przepakach musieliśmy poświęcić ogrom czasu, aby się ogarnąć. Zdjąć mokre rzeczy, trochę wyczyścić nogi, założyć nowe ubranie, zjeść, napić się, uzupełnić flaski czy skorzystać z tealety. Na to ostatnie czekałem z 10 minut 🙁

Zmiana ubrań, skarpetek (niestety taśmy się odkleiły i zaczęły się robić odparzenia), zjedzenie kanapki (swoje kanapki w przepaku to już wymóg w naszym przypadku), oklejenie stóp zwykłym papierowym plastrem kosztowało nas masę czasu

odparzona stopa podczas zawodów biegu siedmiu szczytów

W Długopolu spędziliśmy 45 minut (rok temu 30).

Nie podejrzewałem, że tyle czasu można „stracić” na puncie – nauczka na przyszłość i pole do poprawy, ale o tym więcej w podsumowaniu.

Byle do Kudowy

Z przepaku ruszamy z dobrymi humorami. Przebrani, ciepło, noc minęła i przed nami cały dzień. Nie ma się czym martwić, trzeba zasuwać.

Na trasie parę osób mnie rozpoznaje, więc umilamy sobie drogę rozmową! Dziękuję za to!

Kryzysy

Jak już wiecie, nie ma biegów ultra bez kryzysów. Tym razem pierwszy był Piotr. Widać było, że noc dała mu w kość. Był blady i tempo zdecydowanie spadło. Ponieważ ma silną głowę i ukończył 3 razy Bieg 7 Szczytów, to parł do przodu. Niestety trwało to bardzo długo a jak wreszcie puściło, to kryzys dopadł Michała.

Zaraz za podejściem pod wyciąg w Zieleńcu czekam na niego i zaczynam coś gadać. On patrzy się na mnie nieobecnymi oczyma i widzę, że nie jest dobrze. Pytam się czy chce coś nagrać do kamery odnośnie kryzysu, ale zaprzecza. Godzinę później dochodzi do siebie na tyle, że nagrywamy.

W perspektywie mamy ostatni punkt przed Kudową. Jemy tam pyszne pierożki i ponownie widzimy osoby które rezygnują (tuż przed metą 130 boli mocno).

Dobiegamy do Kudowy z czasem 24:08 (jakieś 30 minut wolniej niż przed rokiem).

Przepak w Kudowie

Ten przepak w Kudowie to jakiś szarlatan wymyślił.

Raz, że to meta 130 więc część osób sobie spokojnie kończy z uśmiechem na ustach a dwa, że osoby z 240 również mogą w tym miejscu zostać, otrzymać medal.

Jest to strasznie demotywujące i potrzeba naprawdę silnej woli, albo kopa od kolegi (dzięki Piotr).

Siedząc, podczas przebijania pęcherzy i oklejania nóg podszedł do nas kolega, który dobiegł 3h wcześniej i właśnie zrezygnował. Opowiadał jak zmarzł i jak wyglądają jego nogi czym nas mocno utwierdził, że zostajemy.

Zmianiamy ubrania, ja dodatkowo nakładam świeże buty (w zasadzie nowe z przebiegiem 8km). Składka wygodna, podeszwa oklejona, sucha skarpetka. Nogi są mi wdzięczne.

Jak pisałem powyżej, tylko kop od Piotra pozwolił ruszyć dalej.

K-B-L

Z Kudowy ruszyliśmy po 50 minutach (25:10H biegu) i 50 minut przed limitem.

Niby do zrobienia mniej niż poprzednio a więcej czasu. Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę zmęczenie organizmu i brak snu. Trasa choć bardziej biegowa niż Super Trail, to jednak również ma trochę przewyższeń.

K-B-L startował o 20 i było tam paru naszych znajomych. Pierwsze osoby dogoniły nas po niecałych 40 minutach od startu (nasze 1:40 od Kudowy). Szok patrzeć na pełnych werwy ludzi, którzy pod górkę biegną a my ledwo się wspinamy.

Po dotarciu na pierwszy szczyt odpaliliśmy drugi bieg i staraliśmy się utrzymać tempo KBL’owców. Powoli odpalialiśmy czołówki i wypatrywaliśmy znajomych. Stała się tu rzecz niezwykła, bo oprócz znajomych rozpoznało nas na trasie (po ciemku, od tyłu, w czapce wiec nie widać włosów) masa ludzi. Jeszcze nigdy nie dostałem takiego zastrzyku pozytywnej energii. Mega dziękuję za to!

Podczas zbiegania minęła nas Zuzia, szybka wymiana zdań i poleciała dalej. Jakie było nasze ździwienie, jak okazało się, że czeka na nas kilometr dalej przed podejściem. Dzięki temu mogliśy wymienić jeszcze parę słów, za co wielkie dzięki Zuza!

Pasterka i Szczeliniec

Dobiegamy do Pasterki a ja ponownie jestem zmarźnięty. Długie i krótkie spodnie założone, krótka koszulka, bluza, kurtka, bufka na głowie i dwie pary rękawiczek i jak zatrzymam się na minutę, to zaczynam dygotać. Jem zupkę, naleśniki z nutellą, napełniam bukłak, softflaska i grzeję się przy ognisku. Spotykamy następnych znajomych z wcześniejszych biegów i idziemy na Szczeliniec.

Podejście do nałatwiejszych nie należy, wysokie głazy, korzenie. Niby tylko 3km, ale daje mocno w kość.

Pocieszeniem jest fakt, że utrzymujemy tempo osób z K-B-L, więc nie ma tragedii. Docieramy na górę do punktu. Ja mam komplet więc tylko czekamy aż Piotr napełni bukłak. Niestety wieje a ja jestem cały mokry, więc ruszam sam dalej a chłopaki mnie dogonią po drodze.

Szczeliniec jest piękny, trasa cudna, ale w nocy to istny labirynt. Wąskie przejścia, strome podejścia, łańcuchy, czasem trzeba iść na kolanach. Dla zmarzniętego organizmu to istna tortura. Dodatkowo noc nie ułatwia nawigacji i chociaż się nie gubię, to masę czasu poświęcam na znalezienie dobrej drogi.

Po nastu minutach wreszcie wychodzę na schody w dół. Jest wąsko, wiec idziemy pojedyńczo. Na samym dole Dogania mnie Michał z Piotrem. Ja muszę poluzować zbyt mocno zaciągnięte sznurowadła, bo w tym miejscu zaczyna boleć Wchodzimy na najbardziej monotonny odcinek trasy (dodatkowo w nocy).

Bieg Siedmiu Szczytów – noc druga, czyli niekończący się koszmar

Do punktu w Ścinawce na kórym postanowiliśmy się przespać mamy ok 18 km.

Jest lekko pod górkę, więc idziemy. Ja maszeruję najszybciej aby zachować ciepłotę ciała, bo jak zatrzymuję się na chwilę to mam drgawki. Michał zasypia na stojąco. Gdzieniegdzie próbujemy zbiegać, ale korzenie, kamienie i nierówny teren mocno nam to utrudnia. Tempo spadło do 14min/km. Czas się dłuży i wszyscy mamy już dość. Po drodze mijamy domki z ławkami na których można się przespać. Michał i Piotr chcą, ale ja wiem, że nawet folia mi nie pomoże i jak usiądę na parę minut to załapię hipotermię i nie wstanę a się nie rozgrzeję – więc zapewne jak będzie już jasno. W zasadzie wymuszam na nich dalszą drogę (o rozdzieleniu nie chcą słyszeć).

Wreszcie wbiegamy na kawałek asfaltu. Pada komenda biegniemy i ruszamy. Po stu metrach czuję, że jedyny pęcherz który miałem właśnie wybuchł. Ból niemiłosierny dla zmęczonej już stopy. Patrzymy co się stało, a but w tym miejscu cały mokry. Sciągając go modlę się, aby to nie była krew. Na szczęście wygląda na małe straty. Czyszczę nogę chusteczką z płynem dezynfekującym i zaklejam plastrem (Master Piter ma ze sobą chyba całą apteczkę). Zakładam buty, wiążę i powoli ruszamy. Po paru minutach mogę biegać. Mijamy samochód który zatrzymał się aby nas puścić i lecimy w dół. Po kilku minutach zbiegu pada – chyba zboczyliśmy z trasy…. Okazuje się, że tam gdzie stał samochód i świecił nam w oczy światłami trzeba było iść prosto z asfaltu na drogę, a myśmy pobiegli asfaltem… 500 metrów w dół…

Po drodze mówię Michałowi, że ja już mam dość. Jest mi zimno, stopy bolą i chyba zostanę w Ścinawce. On mnie przekonuje, że w Kudowie to w Kudowie, ale teraz mamy już prawie 170km i lecimy dalej.

Układam to sobie w głowie i po 30 minutach już wiem, że lecę dalej. Do wschodu słońca blisko, więc będzie cieplej. Zaraz punkt, więc można się ogrzać i może przespać.

Ścinawka

Jakieś 500 metrów przed punktem czuję silny ból w stopie przy kostce na wysokości sznurowadeł. Pod koniec mam łzy w oczach i prawie kuleję. Wchodzimy na punkt,gra muzyka, imprezka na całego, chociaż mało osób bo prawie cały KBL jest już dalej. Jem zupkę, rozmawiam z wolontariuszami, zachęcają do dalszej drogi. Kładę się na 10 minut do namiotu na mokry materac. Owijam się folią NRC i staram zasnąć. Niestety nic z tego więc wrcam do ogniska. Zdejmuję buty, staram się ogrzać. Ból kostki niestety nie mija. Skarpetka w dół i widzę opuchliznę. Do tego z zimna czuję jak odpływam, zbiera mi się na wymioty. To nie tak miało wyglądać…

Myślę jeszcze o nurofenie. Ból by zniknął, stan zapalny może również, ale nie wiem tak naprawdę co się stało i w jakim jest stanie. Oznajmiam chłopakom, że nie ruszę się dalej. Michał chce zostać ze mną, ale udaje mi się go przekonać, że ma iść dalej. Słyszę, że może jeszcze poczekam z oddaniem chipa, ale widzę, że chłopaki są gotowi do wyjścia a to by mogło ich zatrzymać, więc oddaję chipa i trackera.

Oficjalnie mój pierwszy DNF – punkt na 170km. Wg zegarka 178km

Jeden z wolontariuszy oferuje wymianę trackerów bo baterie siadły. Zmuszam ich aby to zrobili.

Dla mnie wyścig i udział w DFBG 2022 się skończył, oni lecą dalej.

DNF na punkcie w Ściniawce podczas Biegu siedmiu szczytów
spuchnięta kostka przyczyną kontuzji

Po DNF

Jest godzina 5:30. Transport będzie o 7. Na drodze stało pogotowie więc schłodziłem kostkę sprayem. Ktoś poczęstował Voltarenem. Wrzucam na relację info, że dla mnie wyścig się zakończył. Parę minut później dzwoni Agata, żona Michała.

Okazuje się, że aby zrobić mu niespodziankę przyjechała sama z Warszwy i jest na miejscu i może po mnie przyjechać. Jest u mnie chwilę po 7. U mnie znacząca poprawa, opuchlizna prawie zeszła a ja mogę chodzić. Jedziemy odebrać koleżankę Justynę z urazem kolana z Bardo.

Tam widzimy się z Zuzą (która mijała nas na trasie KBL’a). Widzę ją z daleka, że jest podłamana. Ma problemuy z żołądkiem, nie przyjmuje jedzenia. morale siada. Jak mnie widzi to słyszę

-Co Ty tu kurwa robisz?

Widzę w jej oczach, jak w tej chwili przejmuje się bardziej mną, niż sobą. Tłumaczę co się stało i motywujemy ją do dalszej drogi. Ona rusza, a my w trójkę wsiadamy do auta i jedziemy do Lądka.

Runandfly po DNF w Bardo

Na mecie DFBG

Jestem pełen adrenaliny, więc po szybkim prysznicu, zjadam śniadanie i sernik nowojorski od żony i idziemy z Agatą na metę. Piotrek Wójcik już dobiegł więc wbijamy do niego. Dotarł 12 przekraczając wszystkie swoje założenia. Na ten sukces zapracowały równie mocno jego dwie supportujące Koleżanki. Natalia i Kelli.

Piotr Wójcik na mecie

Po jakimś czasie dobiega również Maciek i Radek.

Wracam do pokoju aby się chwilę przespać i pojawić się na mecie Michała i Piotra.

3H mijają szybko i ponownie jestem przed bramą.

W międzyczasie zdążyło popadać, ale znów jest słońce. Niestety człowiek ogarniający wymianę trackerów spieprzył robotę i na stronie dalej widać stare. Nie wiemy więc gdzie oni są, ani o której mogą być na miejscu.

Hamburger jako nagroda po wysiłku
Mała nagroda

Ponownie zaczyna padać, robi się zimno. Trochę przez łzy, ale cieszę się, że nie biegnę. Na metę wpada Ania Szlendak którą sprawdzaliśmy całą trasę jak sobie radzi. Na twarzy pełno emocji, widać zmęczenie i szczęście.

Chwilę po niej wpadają następne osoby które obserwowaliśmy podczas biegu – Kasia Krym i Kinga Lampika. Z nimi rok temu przebiegliśmy kawał drogi i od tego czasu na biegach przebijamy piątki. Zmęczone, mokre i zziębnięte, ale szczęśliwe.

W ostatnich pomiarów Michał i Piotr byli prawie godzinę za nimi, tymczasem wpadają na metę 10 minut po nich z czasem 49:33. Jesteśmy z Agatą totalnie nieprzygotowani. Włączam kamerę, stajemy za metą i bierzemy medale aby im wręczyć. Zmęczeni, ale uśmiechnięci. Michał z wrażenia, że Agata ma jego medal aż zatrzymał się przed metą. Piotr również w szoku, gdyż jego dziewczyna również pojawiła się na mecie. Piękna niespodzianka. Ja znowu dałem ciała i chociaż kamerę włączyłem, to nie zdjąłem zasłonki z obiektywu ….

Za namową przyjaciół pojawiam się w biurze zawodów i odbieram medal za 130km. Nie jestem do niego przekonany i nie czuję go, ale zgodnie z regulaminem ten bieg ukończyłem. Celem był Bieg 7 Szczytów, ale życie zweryfikowało moje plany. No cóż – za rok znowu pojawię się na DFBG.

Jeżeli podabają ci się moje relacje zasponsoruj mi kawę lub piwo:

Skoro już wiecie prawie wszystko, to zapraszam na film:

Wyposażenie biegowe

  • Plecak Evadict 15L 
  • Buty – Altra Loane Peak 5, Altra Loane Peak 6 (wymienione w Kudowie)
  • Kamery – DJI Osmo Pocket, Insta 360 X2
  • Czołówka + 4 baterie
  • 2 Powerbanki (jeden w plecaku od startu, drugi na wymianę w Kudowie)
  • Zegarek – Fenix 6 Pro
  • Żele „ALE” (16) (co dwie godziny)
  • 3 Kanapki (bułka z wędliną i serem) z przepaków
  • Saltsticki – w przybliżeniu co dwie godziny
  • Na punktach: cola, ciepłe jedzenie, kanapki, trochę arbuza i pomarańczy. Nic słodkiego nie jadłem na punktach
  • 3 pary skarpetek – żałuję, że nie wziąłem swoich wodoodpornych
  • 3 komplety ubrań ( 2x długie spodnie i koszulki z długim rękawem na noc)
  • 2 lekkie kurtki biegowe
  • 1 bluza biegowa
  • Rękawiczki rowerowe + rękawiczki biegowe zimowe
  • czapki/bufki
  • kubeczek 😉
  • Softflask
  • Kijki
  • traker od organizatora – trzeba pamiętać o jego doładowaniu, bo bateria nie wytrzymuje całego biego!

DFBG 2022 – Podsumowanie

Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich to piękna impreza zorganizowana z rozmachem. Każdy znajdzie dystans dla siebie. Całość rozłożona jest w czasie więc można zarówno pokibicować jak i wziąć udział.

Ja mam co sobie układać w głowie.

Michał na każdym punkcie włączał w zegarku „odpoczynek”. Po zsumowaniu okazało się, że trwało to ponad 6H. Połowę lub więcej z tego czasu można zaoszczędzić dzięki supportowi i to chyba najważniejszy wniosek na bieg za rok. Bo oczywiście za rok pojawię się ponownie w Lądku aby stanąć przed wyzwaniem 240km

Dystans – 177.87 km (170,00 km)

Czas – 35:00:12 (limit 37H)

Średnie tempo – 11:48 min/km

Średnie tempo ruchu – 9:52 min/km

Całkowity wznios – 5,638 m

Kalorie – 10,921 C (bez pomiaru tętna więc tylko orientacyjne)

2022 b7s moja mapa
Trasa przebyta w ramach Biegu siedmu szczytów

W nawiasach dane podane przez organizatora.

Zdjęcia portretowe wykonane przez Łukasz Buszka

Michał również stwierdził, że podzieli się z Wami swoją relacją, więc na następnej stronie znajdziecie jego opis trasy.

Relacja Michała

Nazywam się Michał Jambor i być może spotkaliście mnie kiedyś biegającego z Bartkiem.

Jesteśmy przyjaciółmi od wielu lat i dzielimy wspólną pasję, jaką jest bieganie. To między innymi dzięki Bartkowi zacząłem biegać i dziś jestem mu za to ogromnie wdzięczny!

Teraz wspólnie wymyślamy kolejne wyzwania i realizujemy je z naszymi przyjaciółmi. Również dzięki Bartka uprzejmości, mogę poniżej podzielić się z Wami moim wrażeniami z B7S.

Mam nadzieję, że może w jakiś sposób zachęci Was to do biegania lub udziału w kolejnej edycji DFBG. Zapewniam, że warto i nie należy zwlekać, bo potem będziecie żałowałać, że tak długo zwlekaliście.

Miłego czytania i mam nadzieję do zobaczenia na trasie!

Decyzja

Początkowo, po SuperTrail (130km) na DFBG 2021 postanowiliśmy z Bartkiem, że w 2022 przebiegniemy KBL (110km), żeby poznać całą trasę B7S, a dopiero w roku 2023 może zdecydujemy się na B7S.

Bartek uwiecznił naszą rozmowę na filmie, więc możemy się z tego teraz pośmiać.

W październiku 2021 pobiegliśmy Łemkowynę 150 i uznaliśmy, że szkoda będzie marnować potencjał ukończonego właśnie biegu, który dał nam doświadczenie ponad 28 godzin ciągłego wysiłku i niemal dwóch nocy spędzonych podczas zawodów.

W związku z tym stwierdziliśmy, że zamiast na KBL zapisujemy się na B7S! (Tu mała errata od Bartka – Chłopaki się zapisali sami, ja do kwietnia nie wiedziałem czy wystąpię, ze względu na plany urlopowe).

Lubię te spontaniczne decyzje w momencie, w którym człowiek myśli sobie, że jakoś to będzie i zapisuje się na jeden z najcięższych i najdłuższych biegów w Polsce. Oczywiście nie moglibyśmy tego zrobić bez udziału Piotrka, który już miał na swoim koncie 3 razy metę w Lądku! W sumie to chyba nawet Piotrek nas namawiał i jak się zdecydowaliśmy to też postanowił wziąć udział po raz 4 w tym festiwalu. W każdym razie byliśmy zapisani na B7S i pozostało nam tylko jakoś się do tego przygotować, chociaż tak naprawdę chyba nie jest to w ogóle możliwe….

Przygotowania

Piotrek na podstawie swojego doświadczenia zarekomendował nam udział w Rzeźniku Ultra, który mimo tego, że jest dwukrotnie krótszym dystansem to jest dosyć wymagający i daje dobre podwaliny pod start w Lądku. Zrealizowaliśmy to zgodnie z planem.

Przed wyjazdem uzupełniliśmy nasze wyposażenie. Kupiliśmy wymagane suplementy i można powiedzieć, że na tyle ile było można byliśmy gotowi. Oczywiście każdy z nas regularnie trenuje, więc forma fizyczna również była na odpowiednim poziomie.

Tydzień przed wyjazdem zacząłem czuć dziwny ból w lewym kolanie. Dziwny o tyle, że bolało mnie zazwyczaj rano po nocy i jak nie ruszałem kolanem. Nie przeszkadzało mi to jednak w ostatnich treningach, bo po rozgrzewce ból całkowicie mijał. Na wszelki wypadek smarowałem kolano i robiłem sobie zimne okłady. Jadąc do Lądka ból na szczęście całkowicie ustąpił.  

Przed Biegiem

Czas mijał szybko i w końcu nadszedł długo oczekiwany wyjazd do Lądka.

zdjęcie w samochodzie podczas drogi na bieg siedmiu szczytów

Na miejscu byliśmy w środę wieczorem i tu pojawia się pierwsze miejsce do usprawnień dla organizatorów. Wiem, że nie jest to proste i pewnie ma to swoje uzasadnienie, ale naprawdę wiele ułatwiłoby jakby biuro zawodów było, chociaż przez 2 godziny czynne już w środę wieczorem.

Odbiór pakietów w dzień startu o 11.00 oraz możliwość oddania depozytów dopiero od 13.00 w kontekście startu o 18.00 totalnie rozbija dzień uniemożliwiając jakiś sensowny wypoczynek przed startem. Z drugiej strony można uznać to za stały element biegu powodujący, że bieg ten jest tak ciężki.

zdjęcie grupowe na parę godzin przed startem w biegu siedmiu szczytów

Organizatorzy w tym roku usprawnili sposób wydawania pakietów wprowadzając możliwość identyfikacji zawodników wygenerowanym wcześniej indywidualnym QR kodem. Zadziałało to super, natomiast zaraz po odbiorze pakietu należało stanąć w dodatkowej kolejce po odbiór trackera GPS i to już nie szło tak sprawienie. Jest to kolejny temat, do przemyślenia na przyszłość mający na celu optymalizację i usprawnienie na kolejne edycje. 

Po odbiór pakietów przyszliśmy już z przygotowanymi rzeczami, które chcieliśmy mieć na przepadkach. W B7S są trzy takie miejsca: Długopole, Kudowa i Bardo. Niestety miejsce gdzie można było zostawić depozyt zamiast od 12.00 zostało otwarte dopiero o 13.00 co spowodowało powstanie dużej kolejki osób chcących pozostawić swoje rzeczy.

Wg regulaminu pojedynczy przepak nie może być cięży niż 3 kg. Mój worek do Kudowy miał około 4,5kg. W związku z tym musiałem już trochę w stresie decydować, czego nie biorę do Kudowy. Nie było to łatwe. Zdecydowałem, że zostawię Colę, energetyk i zapasową czołówkę. Dwukrotnie jeszcze ważono mój przepak, ale ostatecznie udało się oddać rzeczy. Dało mi to lekcję na przyszłość by kupić wagę do bagażu by móc spakować i zważyć worek tak jak przewiduje regulamin nie narażając siebie na niepotrzebny stres związany z nadbagażem. Człowiek uczy się na błędach, szkoda tylko, że najczęściej na swoich…

Zawodnicy biegu siedmiu szczytów z numerami

Wróciliśmy z chłopakami na kwaterę i mieliśmy około 2 godziny na odpoczynek. Niestety chyba z podświadomego stresu i podekscytowania nie udało mi się nawet na chwilę zmrużyć oka. Poleżałem około 1,5 godziny i postanowiłem, że więcej nie ma sensu i lepiej wstać żeby się szykować. Bartek i Piotrek mieli podobnie.

Ubraliśmy się na bieg i udaliśmy się z chłopakami na start. Tym razem byliśmy niemal półgodziny wcześniej (zdarzało nam się być minutę przed startem ostatnio) i obyło się bez sytuacji stresujących. Na starcie spotkaliśmy jeszcze kilka bliskich osób, które życzyły nam powodzenia i dodawały otuchy. Wspólnie z nami startował Piotrek Wójcik, który ostatecznie wywalczył 12 miejsce OPEN!

Dzień przed startem w Biegu siedmiu szczytów

Ruszamy

Punktualnie o 18.00 Wystartował 10 jubileuszowy Bieg 7 Szczytów. Przed biegiem Piotrek i Bartek sprawdzali prognozy pogody. Początkowo deszcz miał padać przed startem, ale prognoza się zmieniała i ostatecznie miało padać dopiero po starcie, a opady miały się utrzymywać, aż do 3.00 nad ranem. Chociaż przed samym wyjściem z kwatery trochę się ściemniło to nadal było ciepło i raczej nie zanosiło się na jakieś duże opady. W zawiązku z tym ja w ostatniej chwili zrezygnowałem ze skarpet wodoodpornych, bo uznałem, że będzie mi w nich za ciepło. Tylko Piotrek nie dał się zwieść i założył skarpetki wodoodporne.

Ponieważ było ciepło wystartowaliśmy „na krótko”, a do plecaków wrzuciliśmy kurtki i koszulki na wypadek jak temperatura spadnie w nocy. Początek biegu był bardzo spokojny, nie forsowaliśmy tempa i znaleźliśmy się gdzieś po środku stawki.

Burza i problemy z wychłodzeniem

Po około godzinie pogoda zaczęła mocno się zmieniać.

Najpierw trochę zaczęło kropić. Z czasem deszcz się nasilał. Wyglądało to jednak na przelotne opady, dlatego nie od razu zdecydowaliśmy się założyć kurtki. Był to błąd, bo jak rozpadało się na dobre to nasze koszulki były już przemoczone i zakładaliśmy kurtki na mokre ubranie. Piotrek najdłużej z nas nie chcąc się przegrzać nie decydował się na założenie kurtki. Deszcz się nasilał, a dodatkowo chmury spowodowały, że ciemno zrobiło się o godzinę wcześniej niż zazwyczaj o tej porze roku.

Założyliśmy czołówki.

Temperatura spadała, a deszcz padał coraz mocniej. W pewnym momencie warunki pogodowe zmieniły się w burze z piorunami, które rozświetlały cała okolicę i z grzmotami, które rozlegały się raz po raz. W tym czasie zaczął również wiać silny wiatr i zaczęliśmy się mocno wyziębiać. Ja miałem w plecaku jeszcze suchą koszulkę z długim rękawem. Uznałem jednak, że nie ma sensu zakładać jej teraz na mokre ciuchy i że zostawię ją najbliższy punk regeneracyjny. Nie wiem czy zrobiłem dobrze, bo w pewnym momencie zrobiło nam się tak zimno i mokro, że Bartek zdecydował, że musi założyć bluzę, którą miał w plecaku. W tym czasie cały czas padało. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie czułem, było mi tak zimno, że wszystkie mięsnie kurczyły się i miałem drgawki. To samo chłopaki. Pomyślałem, że może się to źle skończyć i jak nie zaczniemy biec żeby dogrzać organizm to biegu nie ukończę. Nie wiedziałem, co się stanie, bo byliśmy w miejscu, z którego raczej szybko nie zabrano by nas z trasy.

Zaczęliśmy szybki bieg.

Mimo deszczu, mgły, nie zważając na wystające korzenie i kałuże miałem w głowie tylko to, że nie mogę się zatrzymać i że musze biec żeby organizm wytworzył ciepło. Na szczęście po kilku minutach, chociaż nadal było mi zimno ustały drgawki i zrobiło się trochę cieplej. To mnie uspokoiło. Wiedziałem jednak, że taka sytuacja może się powtórzyć na Śnieżniku i że będzie wtedy bardzo nieciekawie, bo tam zawsze mocno wieje. Na domiar złego przez długi czas towarzyszyła nam gęsta mgła i niewiele przed nami było widać. Na szczęście mimo tych warunków udało się dotrzeć do punktu regeneracyjnego na 35km. Tu zwykle nie ma potrzeby długo przebywać, ale ponieważ musieliśmy się przebrać i trochę ogrzać spędziliśmy tu około 30 minut. W tym czasie widzieliśmy dużo wyziębionych, trzęsących się i zawiniętych w koce biegaczy. Dla nich bieg, chociaż jeszcze na dobre się nie zaczął był już skończony.

Ja na szczęście miałem suchą koszulkę w plecaku. Zdjąłem kurtkę i mokrą koszulkę, które miałem na sobie, żeby je chociaż trochę osuszyć. Założyłem suchą koszulkę i poczułem się dużo lepiej. Zjadłem, napiłem się Coli i zmieniłem skarpetki. To sprawiło, że poczułem się dużo lepiej i byłem gotowy do kontynuowania biegu. Deszcz przestawał padać i tylko wielkie kałuże oraz błoto były przeszkodami w skutecznym pokonywaniu kilometrów. Chłopaki również trochę się ogrzali, ale daleko było nam do optymalnej dyspozycji. Czułem, że straciliśmy dużo energii na dogrzewanie organizmu podczas ciężkich warunków.

Kryzys

Po minięciu Śnieżnika pogoda się poprawiła i widziałem już, że najgorsze za nami. Teraz tylko baliśmy się upału, który mógłby spowodować odparzenia stóp i odwodnienie. Dotarliśmy do przepaku w Długopolu. Tu mogliśmy zmienić ubrania na nowe, wziąć dodatkowe żele energetyczne, zjeść i chwilę odpocząć. Niestety, chociaż z Warszawy wiozłem, aż 8 par skarpetek biegowych to na bieg zabrałem jedynie 3 pary. Nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić. Na tym przepaku nie miałem nowej pary skarpetek i to moim zdaniem był kolejny duży błąd z mojej strony.

Następne kilometry mijały, a my nie czuliśmy się najlepiej. Każdy na swój sposób odczuł burzę z pierwszej części biegu. Tempo nam trochę siadło i zdarzały się dłuższe momenty marszu. Wtedy około 100km od startu uświadomiłem sobie, że niemal wszystko mnie boli.

Zaczął się kryzys fizyczny.

Mięśnie były jak z kamienia, pięty bolały, a podeszwy paliły żywym ogniem. Czułem, że robią mi się już jakieś pęcherze i chyba odparzenia na stopach. Bieganie chwilowo było niemożliwe u mnie. W tym momencie uświadomiłem sobie, że to dopiero około 20 godzin biegu i pewnie jeszcze minimum 28 godzin przed nami, a dodatkowo mimo tego, że pokonaliśmy już 100km nie przekroczyliśmy jeszcze nawet połowy dystansu.

Te myśli odebrały mi wszystkie chęci.

Nie mogłem sobie wyobrazić, że w takim stanie, w jakim byłem będę jeszcze musiał pokonać około 140km i być ponad dobę na trasie. Czekała nas też przecież druga noc. Ten kryzys był jeszcze gorszy od bólu fizycznego. Naprawdę chciałem już żeby to wszystko się skończyło i żebym nie musiał dalej się męczyć. W głowie starałem się mieć i powtarzać sobie to, co między innymi podkreśla zawsze Piotrek: – w takim biegu to pewne, że pojawi się kryzys, trzeba być na to gotowym i umieć go przeczekać, bo tak jak niespodziewanie się pojawia tak samo niespodziewanie się kończy. Mój ciągnął się, aż za Kudowę. W Jamrozowej Polanie zjadłem pyszne pierogi, ale nadal mocno przybity powłóczyłem noga za nogą.

Czy skończyć w Kudowie?

W takim stanie dotarłem z chłopakami do Kudowy. Tam usiadłem z Bartkiem na ławce żeby się przebrać w nowe rzeczy zostawione w przepaku, a Piotrek rozłożył się kilka metrów dalej na trawie. W pewnym momencie podszedł do nas zawodnik i zaczął mówić, że od 3 godzin tu siedzi i podjął ostatecznie decyzję o rezygnacji z biegu. Opowiedział o zbitych mięśniach czworogłowych, odparzeniach, pęcherzach itd. Popatrzyłem na swoje stopy i jeszcze bardziej poczułem, że też powinienem w Kudowie skończyć ten bieg.

Bartek powiedział, że jeżeli ja będę kończył to ze względu na nasz obecny stan on również odpuści.

Pozostało spytać się jeszcze Piotrka, który też mówił, że czuje się słabo. W głowie już wszystko sobie nawet poukładałem i pogodziłem się z zakończeniem biegu w Kudowie. Wstałem z bólem z ławki i poszedłem skonsultować propozycję z Piotrkiem. Powiedziałem, że za rok też jest Festiwal i chyba dla naszego dobra lepiej będzie teraz bieg tutaj skończyć.

Wtedy wydarzyło się coś, co mam cały czas przed oczami.

Piotrek w spokojny, ale bardzo surowy i stanowczy sposób poinformował mnie, że nie ma nawet takiej możliwości i żebyśmy się pospieszyli z tym przepakiem, bo musimy zdążyć wyjść godzinę przed startem KBL.

Przyznam szczerze, że jego zdecydowanie, determinacja i stanowcze spojrzenie spowodowały, że od razu żałowałem i zastanawiałem się, po co ja w ogóle mu to proponowałem. Wróciłem po cichu na ławkę, przekułem pęcherze na stopach, Bartek pomógł mi je zakleić, założyłem nowe skarpetki oraz nowe ubranie i udałem się w stronę wyjścia z puntu w Kudowie. Pozostało mi jeszcze zadzwonić do Agaty, bo nie chciałem tego robić wcześniej gdyż nie wiedziałem czy będę kontynuował bieg. Zadzwoniłem i usłyszałem, że jest w samochodzie.

Chociaż było to nierealne przeszło mi wtedy przez myśl, że być może Agata jedzie zrobić mi niespodziankę i przywitać mnie na mecie. Odgoniłem tę myśl, ale wiedziałem, że jeżeli tak by było to całe szczęście, że Piotrek kazał mi się wziąć w garść i kontynuować bieg.

Ruszyliśmy w stronę Pasterki. Chłopaki z przodu ja za nimi nadal jeszcze ciągnąc nogę za nogą.

Odrodzenie

Wtedy zaczęło dziać się coś pozytywnego. Nowe skarpetki, przebite pęcherze, wypite węglowodany oraz świadomość tego, że byliśmy już za połowa dystansu spowodowały, że w pewnym momencie kryzys całkowicie minął. Nie chciałem zapeszać, ale powiedziałem chłopakom, że „wracam do gry”. Dodatkowo wystartował KBL i wiedzieliśmy, że za jakiś czas będzie mijała nas elita. Tak się stało i to również dodało mi energii do szybszego biegania.

Z kryzysu nie zostało już nic i zaczęliśmy biec razem z zawodnikami z KBL, dla których był to początek zmagań. W tym czasie spotkałem bliskich startujących w KBL. Przybiłem piątkę z Maćkiem i Radkiem, z którymi wspólnie trenujemy w Żórawski Team.

Spotkaliśmy też Zuzię, z którą chwilę porozmawialiśmy. Dało nam dużo otuchy i nowej energii.

Dodatkowo w tym czasie kilka osób też rozpoznało nas z relacji, które nagrywa Bartek. Usłyszeliśmy wiele miłych komentarzy i wymieniliśmy się opiniami na temat biegu. Życzyliśmy sobie wzajemnie powodzenia i wszystko to niosło nas jak na skrzydłach.

To była dla mnie jedna z lepszych części biegu. Kolejny punkt regeneracyjny to Schronisko w Pasterce. Tutaj dla zawodników B7S przygotowane były pyszne naleśniki, placki ziemniaczane i gorąca zupa jarzynowa.

Zjadłem dwie porcje gorącej jak lubię zupy i naleśniki ze szpinakiem (szpinak nie należy do moich ulubionych potraw, ale tu smakował wybornie). Umówiliśmy się z chłopakami, że spotykamy się przy ognisku i wykonywaliśmy rutynowe czynności, jakie należy zrobić na punkcie regeneracyjnym. W tym czasie już się ściemniło i niestety znowu zaczęło robić się zimno. Szybkie bieganie spowodowało, że byliśmy rozgrzani od środka, więc teraz zaczęliśmy się dość szybko wychładzać. Ognisko trochę pomagało, ale wystarczyło odejść na metr i już było bardzo zimno.

Na szczęście wszyscy po chwili byliśmy gotowi do biegu i ruszyliśmy w stronę Szczelińca.

Szczeliniec

To dosyć krótki etap mający 3km, natomiast jest całkiem wymagający. Podejście po kamieniach tak jak zasugerował Piotrek faktycznie lepiej wg mnie pokonywać bez kijków. Po około godzinie dotarliśmy na szczyt. Tam jeszcze uzupełnione zostały flaski i ruszyliśmy dalej. Byłem na Szczelińcu podczas Sztafety Górskiej Solo 75, ale wtedy nie przebiegaliśmy przez wszystkie zakamarki Szczelinca. Teraz żeby zbiec trzeba było pokonać labirynt skał i przyznam szczerze, że jestem w szoku, że się tam nie zgubiliśmy. Niektóre fragmenty trzeba było pokonywać na czworakach. W końcu udało nam się dotrzeć na dół i ruszyliśmy w stronę Ścinawki gdzie zaplanowaliśmy, że spróbujemy się przespać.

Szukając snu

Ten odcinek poza końcówką dłużył się chyba najbardziej. Ciężko było nam utrzymywać bieganie i przynajmniej ja byłem już bardzo śpiący.

Oczy same mi się zamykały, a powieki były tak ciężkie, że ledwo mogłem je utrzymać w górze. Poruszałem się trochę jak zombie. Jakbym miał możliwość położyć się i zasnąć to zrobiłbym to chyba w sekundę. Świadomość trochę mi odpływała.

Miałem shot kofeinowy, ale obawiałem się, że jak go wypije to potem w Ścinawce zupełnie nie zasnę i będę miał problemy w dalszej części biegu. W takim stanie pokonywaliśmy kolejne kilometry, ale szło nam to bardzo wolno.

Wizja dotarcia do Ścinawki za 3 godziny nie sprzyjała dobremu samopoczuciu. Dwukrotnie rozważaliśmy próbę spania w domkach w lesie, ale było tam bardzo zimno i mogło się to źle skończyć. W tym czasie również przytrafiło nam się pomylenie trasy, a Bartkowi eksplodował pęcherz na stopie tak, że miał cały mokry but. Usiedliśmy i zaczęło się naprawianie stopy. Dodatkowo Bartek zauważył, że czuje, że zaczyna go boleć staw skokowy.

Byliśmy tak zmęczeni, że pomimo bólu ile się dało to biegliśmy po to żeby jak najszybciej dotrzeć do Ścinawki i na chwilę zasnąć przy ognisku.

W końcu udało nam się tam dotrzeć. Był to 170km i chyba około 30 godzina w trasie.

Trudna decyzja

Bartek już przed punktem powiedział mi, że ze względu na kostkę chyba zejdzie z trasy. Nie brałem tego początkowo na poważnie. Powiedziałem, że dotarliśmy już tak daleko, że teraz nie możemy skończyć, żeby się przespał, przemyślał i będziemy później decydować. Tak zrobiliśmy. Starałem się zasnąć przy ognisku, ale ogień parzył mnie w piszczele.

W pozycji siedzącej na leżaku nie byłem w stanie zasnąć. Postanowiłem pójść do namiotu. Położyłem się, ale okazało się, że materac jest cały wilgotny. Do namiotu przyszedł też Bartek i położyliśmy się na foliach NRC jednocześnie się nimi przykrywając.

Było niekomfortowo, ale na 10 minut udało mi się zgubić świadomość, co oszukało mózg na tyle, że wyszedłem z namiotu czując się jakby był nowy dzień, a ja jakbym przespał się zdecydowanie dłużej.

Bartek i Piotrek nie zmrużyli oka nawet na chwilę. Podchodząc do ogniska usłyszałem od Bartka, że z powodu bólu kostki i wychłodzenia decyduje się na zakończeniu biegu i jest to ostateczna decyzja. Z kontuzją nie ma dyskusji.

Było to jednak bardzo bolesne, krzywdzące i niesprawiedliwe, bo Bartek radził sobie z nas najlepiej do tego momentu i gdyby nie kontuzja na pewno bieg ten był ukończył. Przeprowadziliśmy jeszcze krótką rozmowę, podczas której ustaliliśmy, że ja z Piotrkiem będziemy biec dalej, a Bartek poczeka na transport do Lądka.

Uspokajało mnie to, że będąc na punkcie regeneracyjnym Bartkowi nic już tu nie zagraża, a za około godzinę będzie miał transport do Lądka. Z tyłu głowy miałem również myśl o tym, że na mecie może czekać na mnie Agata i że jeżeli tak się wydarzy to nie chcę jej zawieść.

Biegniemy dalej

Wymieniliśmy trackery GPS z Piotrkiem (niestety nie przypisano do nich poprawnie naszych numerów i nie pokazywały gdzie jesteśmy), napełniliśmy flaski, skorzystaliśmy z toalety i ruszyliśmy dalej w drogę. Przed nami było około 70km i goniący nas limit czasu.

Nie zastanawiając się długo umówiliśmy się, że Piotrek prowadzi. Kiedy uważa, że biegniemy to rusza, a ja go gonię bez ustalania już czy biegniemy czy nie.

Odliczaliśmy tylko kilometry do kolejnych punktów. Jak dobrze pamiętam najpierw 21km do Wilczej Przełęczy, potem 12km do Bardo, kolejne 12km Przełącz Kłodzka, 13 km Orłowiec i 12km upragniona meta w Lądku. W tym czasie już mieliśmy przed oczami tylko cel dotarcia do mety.

W Bardo czekał na nas jeszcze ostatni przepak. Przebraliśmy się, podładowaliśmy zegarki i ruszyliśmy dalej na trasę.

Od Bardo wydaje mi się jest to jeden z najcięższych etapów biegu. Droga Krzyżowa i prawie pionowy zbieg do punktu na przełączy Kłodzkiej wykończyły mnie totalnie. Wiedziałem jednak, że jesteśmy już na tyle blisko, że tylko kataklizm mógłby nam odebrać możliwość ukończenie tego biegu.

Zaciskałem zęby i razem z Piotrkiem pokonywaliśmy kolejne kilometry. Końcówka dłużyła się niemiłosiernie, aż do ostatnich 7km zbiegu gdzie Piotrek niesiony adrenaliną postanowił mając już ponad 230km w nogach zafundować nam intensywny zbieg. Dzięki temu wyprzedziliśmy jeszcze kilka osób przed metą.

Meta

Dobiegając do mety mijaliśmy spacerujących chodnikami ludzi, którzy bili nam brawo i wiwatowali na naszą cześć.

Aż trudno opisać jak jest to przyjemne i jak dużo energii daje. Człowiek zupełnie zapomina, że pokonał około 240km i od 49 godzin jest na nogach. Przed samą meta stał jeszcze Maciek nagrywając nas jak wbiegamy i krzyczał słowa uznania. Ależ to było miłe!

Ostania prosta do mety to już niesamowite emocje. Nawet teraz pisząc to i przypominając sobie czuje wzruszenie. Pierwsze, co zobaczyłem to oczywiście Agatę czekającą na mnie z medalem! To było coś niesamowitego, nie umiem opisać, co czułem. Byłem wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. Agata założyła mi medal na szyję i wpadliśmy sobie w ramiona. Zrobiła mi niesamowitą niespodziankę!

Czekał na nas oczywiście też Bartek, Radek i dołączył Maciek.

Była również Natalia! Która zrobiła Piotrkowi taką samą niespodziankę jak mi Agata. Wszyscy nam gratulowali i obejmowali nas. To były chwile, w których nie wiedziałem, co się właściwe w koło mnie dzieje.

Totalna euforia!

Dla tych chwil warto było prawie 50 godzin męczyć się na trasie (dokładnie 49:33:33)!

W domu czekało jeszcze na mnie powitanie przygotowane przez przyjaciół.

Wracamy za rok

Tak wyglądało to moimi oczami. Można byłoby napisać dużo więcej, ale to chyba właśnie te wspomnienia, zostaną ze mną na zawsze i nimi chciałbym się podzielić. Od razu po biegu stwierdziliśmy, że za rok wracamy, bo bez Bartka ten sukces jest niepełny i do całkowitej satysfakcji za rok musimy stanąć na mecie razem!

2022 b7s michal wracamy za rok1

Wnioski

Na koniec kilka wniosków:

  • stanowczo nie byłem dobrze wyposażony na ten bieg. Nie zakładałem w ogóle, że mogę mieć problemy ze stopami (w sumie, dlaczego o tym nie pomyślałem nie wiem). Nie miałem nawet igły, żeby przekuć pęcherze nie mówiąc o odpowiednich plastrach
  • miałem za mało skarpetek na zmianę podczas biegu, a z domu zabrałem tyle par, że mógłbym kilku biegaczy nimi obdzielić
  • niepotrzebny okazał się bukłak, który napełniony z 1,5L wody nosiłem przez 240km (przydał się tylko do przemycia okularów Piotrka)
  • dobrze jest mieć support na takim biegu. Myślę, że z supportem moglibyśmy trochę urwać z 6h, które łącznie spędziliśmy na punktach regeneracyjnych

9 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *